Jeszcze trochę i minąłby kolejny miesiąc... ;)
Pierwsza szafeczka nie miała być tą, którą się stała. Dostałam zamówienie na szafkę na klucze. Jasny brąz, pasujący do konkretnych mebli, otwieranie z lewej strony i jaskółki. Lewa szafka była, serwetka w jaskółki też się znalazła. Tylko z tym brązem... Poza ciemnym brązem, który zgodnie z nazwą zawsze okazywał się być ciemnym brązem, żaden inny kolor bejcy nie wychodził taki, jak tego oczekiwałam. Olcha zbyt pomarańczowa, venge zbyt jasny, orzech włoski nijaki i za żółty.
By uzyskać kolor, który miałby być choć odrobinę zbliżony do tego, którego oczekiwałam, wymyśliłam, że nałożę kilka różnych warstw.
No i się zaczęło. Pierwsza - za ciemna. Przetarłam solidnie papierem. Druga - niewidoczna! Trzecia - pomarańczowa. Poddałam się. Zamówiłam nową szafkę, a tę po przejściach wykorzystałam w inny sposób. Bo to co wyszło, z minimalnymi poprawkami, było naprawdę niezłe ;)
Wyciągnęłam prastarą serwetkę lawendową, wycięłam, nakleiłam na drzwiczki, pokryłam spękaczem i meeega grubą warstwą lakieru parkietowego. Krawędzie "obrazka" przykryłam lnianym sznurkiem (klej Magik rządzi) i gotowe :)
I oczywiście choć starałam się, by zdjęcie oddało maksymalnie kolory, aparat i światło zabiło mój piękny kombinowany brąz...
Druga szafka, za sugestiami, na podobieństwo innej, która była moją pierwszą. Klasyk ;) biała, delikatny różany wzór, koronka i leciutko przybrudzone krawędzie. Romantyczna... ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz